To jeden z dwóch dni w roku, kiedy szczególnie skupiam się na tym, co wypluwa facebookowa tablica. Wczoraj Prima Aprillis, dziś day after, a część tych śmieszkowych odchodów dnia kłamstwa dopiero dziś jawi się najwyżej, bo wczoraj bufor gówna i słabych żartów szybko osiągnął przepełnienie. Ale w tym całym chłamie jedna rzecz z rana przykuła mą uwagę, a to akurat nie był gówniany żart. Ktoś polajkował post jakiejś szmuli, w którym rzeczona sra pod siebie z powodu projektu ustawy naszego rządu, bo ten zaczął spełniać swoje obietnice. Ja rozumiem. Ludzie do tego nie przywykli na przestrzeni lat. Ale wybraliśta, to mata. A ci, co wyborczo są czyści i z wzwodem to epatują, niech lepiej się pochwalą, ilu znajomych i bliskich wyborców nieobecnych przy urnie przekonywali zawczasu do obecności. Dlatego mata. Wszyscy. Wszyscy, którzy tak zaciekle atakujecie pisiorów, omijając wcześniejsze zasługi platfusów w swych wypowiedziach i oburzeniach, a które według Waszej pokrętnej logiki były odmienne, bo nie uderzały w Was bezpośrednio. TYLKO DLATEGO.
Wspomniana ustawa, a raczej jej projekt (projekt to jest taka wersja robocza ustawy, przeznaczona do konsultacji i regulacji, zanim sama ustawa zostanie wprowadzona w życie, jakby ktoś nie wiedział, a najwyraźniej sporo jest takich łebów) tyczy się aborcji. To ma być ulepszona ustawa antyaborcyjna. Autorka płaczliwego wywodu skarży się na konsekwencje projektu. Bo jej zdaniem karane będą kobiety, które poroniły, jeśli w toku śledztwa okaże się, że umyślnie spowodowały poronienie. Jeżeli nieumyślnie, to nic im nie będzie, ale poza stresem i depresją spowodowaną utratą dziecka, będą jeszcze ciągane po sądach. Gdzie leży problem? Problem leży w uprzedzeniach światopoglądowych do partii rządzącej. Pod wpisem ludzie w zdecydowanej większości popierają kobitkę, a niektórzy widzą głęboki związek między treścią projektu ustawy, a kościelnymi maybachami. I co ciekawe, takie wnioski są w porządku, bo ostatecznie wyrażają niechęć do rządu. To wystarczy. Nie ważne, czym ta niechęć ma być argumentowana. Grunt, że jest. To najważniejsze. Bezkarnie można też wysnuć inne daleko idące wnioski. Np. takie, że Polki będą szukały domowych, bezśladowych sposobów na przerwanie niechcianej ciąży, albo uciekały za granicę, by dokonywać aborcji. Ewentualnie dla uniknięcia w przyszłości widoku martwego dziecka/płodu, by przypadkiem nie obudzić wyrzutów sumienia, że to serio człowiek był w brzuchu, a nie glista ludzka, gruby tasiemiec, czy inny pasożyt, w celu sterylizacji.
I to nie wszystko, bo z drugiej strony mamy głuchotę, ślepotę i nienawiść do ludzi o inaczej ukształtowanych sumieniach, dla których aborcja to zabieg usunięcia "wyrostka" na etapie "niedorostka". Do tego spowodowane ciemnotą umysłu, obarczanie kobiecej podświadomości słowem "aborcja", w przypadku, gdy usunięcie ciąży jest dozwolone (jeszcze). Aborcja kojarzy się jednoznacznie i powinna być przypisana jednemu, konkretnemu zabiegowi, czyli wtedy, kiedy kobieta jest emocjonalnym niedorozwojem dojrzałym do pierdolenia się w barowym kiblu z nieznanym gachem z potrzeby chwili, a jednak nie tyle dojrzałym, by wiedzieć, że dzieci jednak nie przynosi bocian. Poznałem nawet jednego księdza, który wyraźnie to rozgraniczał. Tak. Księdza. Katolickiego. Może nie tak dosadnie jak ja, ale rozgraniczał i uświadamiał. I to było dobre.
Ręce opadają, kiedy na małym ekranie widzę mordę Ryśka Swetru, każdą swą wypowiedź zaczynającego od "to nie przejdzie", zamiennie z "to jest pod publiczkę". Kiedy przegrana z kretesem Ewka Kopacz przejętym wzrokiem i łamiącym się głosem gońca, który tym razem sam ma wymyślić słowny przekaz, bo dla dotychczasowego mocodawcy stał się bezużyteczny, przekazuje swą niewylewną niechęć. W końcu kiedy bliźniak, mały książę i autor ogólnoliberalnej niechęci, aż trzęsie się na mównicy z nienawiści do swojego narodu, wbija szpile ku uciesze swoich przeciwników, nie widząc, że jest idealną wodą na młyn. Wtedy robi mi się przykro, bo dobrym, ciekawym i najprawdziwszym ludziom wśród tłumu ulepionych z plasteliny manekinów, nie ma tu czego szukać.
Ciągle widzę tłumy Kurwicy Odsuniętych Działaczy (KOD oczywiście) płaczących o Trybunał Konstytucyjny, o 500+, za które Kurwica zapłaci najwięcej i to, jak bardzo nic z ich transparentów, hasełek, okrzyków i skakania nie wynika. NIC. Co lepsi chwalą się ojcami ubekami, wychowaniem ideowym normalnym dla czerwonych czasów, wspomnieniami, że tamten ustrój wniósł w ich życie pewne zasady, typu "nie wychylaj się ponad swoje podwórko" i po prostu nie dowierzam. Bo gdzieś pod tymi setkami, czy tysiącami stóp leży moja biało-czerwona flaga, jak całun okrywając Orła Białego, który przestał oddychać.
Wrócę teraz do tych 50% Polaków, którzy nie poszli na wybory. Wiecie, już od lat okłamuje się ludzi, że trzeba iść do urny, bo wybory to jedyny moment, kiedy można coś zmienić. Jedni debile, którzy wołają o oddanie głosu tłumaczą to tym, że tylko wtedy ma się prawo narzekać. Inne umysłowe ameby mówią o tym, by głosować na tych, którzy są w stanie najmniej napsuć. Ci z kolei dzielą się jeszcze na takich, którzy proszą o oddanie głosu na mniejsze, sprawdzone przez lata zło. Bo wiadomo od razu czego się spodziewać. Czyli niczego. Ci kreują się na najrozsądniejszych. Nie wierzą w programy, tylko w skłonności polityków i ich zdolność do tuszowania co groźniejszych afer. Z góry zakładamy, że coś będzie nie tak. Tylko od Ciebie zależy, czy to, co pójdzie nie tak, dotknie Ciebie i czy Ty poniesiesz tego konsekwencje. Jebać resztę. Ty jesteś ważny. Chyba, że inni mogą dostać to, co Ty. Wtedy należy włączyć zawiść i pozorne myślenie w przyszłość. Bo np. z takiego 500+ nie skorzystają tylko uboższe, wielodzietne rodziny. Ale przecież kurwa, głównie patologia będzie miała za co chlać, prawda?!
I wreszcie, najgorsze jest to, że wnioski wyciągniesz tylko takie, które dotyczą Ciebie. Bo na wybory nie idziesz dla dobra narodu. Tylko dla swojego dobra. Ja byłem. Ja głosowałem, ale rozumiem tych, którzy głosować nie poszli. I znam wielu takich. Ci ludzie pracują, płacą podatki, jak czas pozwoli udzielają się charytatywnie, mają mniej lub bardziej angażujące pasje i hobby, oglądają filmy, czytają książki, a jak mają ochotę, to i do teatru się wybiorą. Ale nie idą na wybory, bo nikomu nie wierzą. Dlaczego tak trudno się temu dziwić? No, dlaczego? Do wszystkiego, co mają, co daje im szczęście i spokój nie jest im potrzebna polityka. Ustawy się zmieniają, wiek emerytalny się zmienia. To, co dziś jest wykroczeniem, jutro w świetle prawa będzie legalne. Jak w takim razie nie rozumieć pogardy do ciemnogrodu, który odrzuca jakikolwiek postęp ludzkości, a z drugiej strony niechęć do proludzkich liberałów, których największym osiągnięciem jest nierobienie nic w żadną stronę, poza tajeniem kolejnych afer wywołanych korzyścią własną?
Obojętność jest dziś w Polsce najważniejszą cnotą. Obojętni ludzie są spokojni, bo nie śledzą obrad sejmu, zlotu obrońców krzyża i kurwicy odsuniętych działaczy. Obojętni ludzie, to uczciwi i normalni ludzie, którzy żyją po swojemu i sami wiedzą, co muszą zmienić, by żyło im się lepiej, a nie czekają na ułatwienia ze strony rządu. To też tacy trochę egoiści. Ale lepsi egoiści. Bo przynajmniej nikogo nie udają, jak ci pozerzy chadzający na KODy i inne smrody. Ustawa antyaborcyjna ma ponoć dotknąć wszystkich bez wyjątku i nie pozwolić na swobodę decyzji o ciele kobiety? I kurwa bardzo dobrze. Bo może w końcu jest szansa na to, by ludzie zaczęli myśleć w kategorii wspólnoty. Bo dziś ta grupa chcąca wolności i równości, pluje na każdego katolika, wypisuje pierdoły, by religii zakazać, by wypierdolić ze szpitali i więzień kapelanów i zabronić swobody wypowiedzi, jednocześnie srając pod siebie w strachu przed odebraniem wolności słowa. Każdy z nich myśli tylko o sobie, udając, że obchodzi go Polska. I to musi się skończyć. Widocznie muszą zostać podjęte drastyczne kroki, które dadzą w dupę nam wszystkim. Dopóki jednak tak się nie stanie, kibicuję wszystkim zobojętniałym ludziom, którym jak to się mówi "nie chce się ruszyć dupy sprzed telewizora w dzień wyborów". Są nadal rzeczy, których polityk Wam nie zabierze. Dbajcie o to i dbajcie o swoje podwórko. I nadal miejcie w dupie tą krzykliwą zgraję po obu stronach barykady. Wśród nich zmarnujecie tylko czas. Dbajcie o przyjaźnie. Polityka bardzo łatwo niszczy przyjaźnie i dzieli bardziej, niż berliński mur. PiS pierdoli Polskę. Ale to jest pierdolenie trupa. PO robiło to przez 8 lat, a wcześniej SLD. Tylko, że w kuluarach, pod stolikami, u Sowy, w sejmowej kawiarni. PiS postanowił robić to na ulicy i w innych kategoriach. PO miało TK (kto wcześniej wiedział na czym polega TK?), teraz PiS ma TK. PO miało swoich opłaconych dziennikarzy w każdej telewizji, teraz PiS zabrał telewizję publiczną. Co w tym dziwnego? Taka jest cała różnica. PiS obsadza stołki kolesiami? PO robiło to samo, a każdy kto swymi kompetencjami siadał na stołku, a nie był blisko z ekipą Tuska i Kopacz, był po pewnym czasie niszczony. Niszczony psychicznie. Jego rodzina również. Bo okazywało się, że nie zna interesów partii, tylko interesy ludzi. I to jest potwierdzona informacja. Czas na KODy, manify i inne zloty kosmitów był, kiedy zaledwie po kilku latach od upadku komuny, do władzy wybrano ponownie komunistów pod przykrywką demokracji i tym samym dało im czas na wygodne rozlokowanie się po willach, apartamentach, no i zrobienie burdelu w teczkach, by trudno było coś z nich odczytać obciążającego.
Przespało się, bo naród był zmęczony dekadami komuny. A teraz jest za późno. Teraz można tylko wybierać, kto najmniej dojebie naszą Polskę. Kto najmniej spierdoli kolejne lata życia naszych dzieci. W końcu kto jest "najmniejszym złem". Zajebista perspektywa! Jeśli masz wybierać między złem, a złem, lepiej nie wybieraj w ogóle.